niedziela, 10 kwietnia 2016

Rozdział piąty. W ramionach ciemności.


Najbardziej nieprzewidywalną i niebezpieczną rzeczą w ludziach są emocje. Ci, którzy działają pod ich wpływem, stają się groźni. Nie kierują się rozumem, nie kierują się nawet sercem. Złe emocje skłaniają nas do czynów, których po przemyśleniu nigdy byśmy nie popełnili. Kiedy wpadniemy w ich władanie, wszystko zostaje przyćmione: umysł, uczucia. Nic nie może dojść do głosu. Emocje skutecznie to zagłuszają. Nie działamy racjonalnie. Jesteśmy jak pod wpływem jakiegoś narkotyku, który skutecznie wycisza nasze myśli i sumienie. Wiele zbrodni popełnia się w afekcie. Ktoś się rozgniewa czy przestraszy i w sekundę odbiera życie drugiemu człowiekowi. Kiedy indziej to porządanie odbiera zdolność racjonalnego myślenia i sprawia, że ludzie są w stanie okrutnie kogoś skrzywdzić. Tak właśnie było w tym przypadku.
Kiedy wylądowali w mieszkaniu Gareta, Hermiona z przerażeniem uświadomiła sobie kilka rzeczy. Po pierwsze, nikt z jej przyjaciół nawet nie wie jak wygląda ten mężczyzna. Po drugie, nie ma on wobec niej dobrych zamiarów. Po trzecie, odebrał jej różdżkę i teraz jest kompletnie bezbronna. I po czwarte, chyba najgorsze, Hermiona nie znała tej dzielnicy. Nie miała nawet pojęcia czy są jeszcze w ogóle w Anglii. Tu nikt jej nie pomoże. Spojrzała na porywacza, który wciąż z całej siły ściskał ją za ramiona. Niemal czuła, jak jego silne palce miażdżą jej kości. Starając się opanować strach, zerknęła na mężczyznę. Wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczyma, z których wprost biło szaleństwo. Oddychał ciężko, prawie sapał. Oczywistym było, że zabrał ją tu w jednym celu i na pewno nie wypuści dopóki nie dostanie tego, czego chce. Musiał dostrzeć malujące się na jej twarzy śmiertelne przerażenie, bo nagle uśmiechnął się lubieżnie, odsłaniając swoje równe, białe zęby. Już nie był  taki przystojny.
- No, księżniczko, to na co masz ochotę?
- Chcę wrócić do domu. Wypuść mnie! – Resztki wojowniczej Hermiony dorwały się do głosu.
- Och, kochanie, chyba nie chcesz przerwać wieczoru, który tak mile się rozpoczął? – Garet wciąż się uśmiechał. Położył swoją dłoń na policzku kobiety i powiódł palcem od jej ucha, po szyi, aż do obojczyków. Tam zatrzymał swój wzrok. – Myślę, że Twoja porywcza natura sprawdzi się w zupełnie innym miejscu. Koniecznie muszę zbadać swoje przypuszczenia. – To mówiąc, wciąż błądził dłonią po ciele kobiety jednocześnie nie odrywając wzroku od jej twarzy. Napawał się jej strachem.
- Jesteś obrzydliwy – syknęła, kiedy poczuła spoconą dłoń pod sukienką. Zadrżała, a do oczu napłynęły jej łzy.
- Podoba ci się? Wiem, że ci się podoba! – Przycisnął ją do siebie, a ona korzystając z okazji splunęła mu prosto w twarz. – Ty mała suko! – Rozgniewała go. Pchnął ją na ścianę z taką siłą, że odbiła się od muru z głuchym dźwiękiem. Syknęła z bólu, ale nie upadła. Chciała chwycić stojącą w pobliżu lampkę, ale Garet był szybszy. Machnął różdżką i natychmiast niewidzialne więzy skrępowały jej ręce. – Byłem miły, ale ta gra przestaje mi się  podobać. – Zakneblował ją, a kolejnym zaklęciem przeniósł na wilgotny, śmierdzący materac. Już się nie uśmiechał. – Pamiętasz jak narzekałaś na swojego mężusia? Teraz wreszcie poczujesz prawdziwego mężczyznę. – Z zaciśniętymi ustami rozdarł jej białą sukienkę i pochylił się nad wychudzonym ciałem. Gniew mieszał się w nim z pożądaniem. Kiedy odsunął się nieco by rozpiąć spodnie, Hermiona zebrała całą swoją siłę i kopnęła mężczyznę najmocniej jak potrafiła. Oprawca przechylił się do tyłu i spadł z łóżka. Wrzasnął gniewnie. Gdy się podniósł, dyszał z wściekłości. Kobieta wiedziała, że teraz już nic go nie powstrzyma. Nie chciała jednak dać mu satysfakcji. Nie rozpłakała się. Nie łkała. Nie błagała. Nie zamknęła nawet oczu. Patrzyła na niego z nienawiścią przez cały czas, dopóki nie skończył.
- Bolało? – zapytał zachrypłym głosem, kiedy wreszcie się od niej odsunął. Hermiona wbiła w niego swój wściekły wzrok. – Ach, jeszcze ci mało? – zaśmiał się. – Dobrze, daj mi minutkę, zaraz to poprawimy – dodał i znów położył na niej swoje mokre od potu dłonie. Sześć godzin później, wyczerpany porywacz wreszcie usnął. Nawet wspomaganie magią nie było w stanie poradzić sobie z tak intensywną  eksploatacją organizmu. Tuż przed świtem miarowy oddech mężczyzny uświadomił Hermionie, że jej oprawca zapadł w sen. Dopiero wtedy pozwoliła, by jedna, samotna łza spłynęła po jej policzku, zostawiając za sobą brudny ślad tuszu do rzęs.
            Tego wieczoru w jednym z domów w Dolinie Godryka panował ogromny chaos. Państwo Potterowie wezwali do siebie całą rodzinę, Harry postawił na nogi połowę Biura Aurorów. Po tym, jak otrzymał patronusa z prośbą o pomoc chciał teleportować się tak, jak stał. Ginny jednak w porę go zatrzymała i poprosiła o rozsądek. „W pantoflach i piżamie raczej jej nie pomożesz”, powiedziała. Zdecydowali się więc zorganizować akcję ratunkową. Artur i George wybrali się na Pokątną popytać ludzi czy któryś z nich czegoś nie widział. Molly została w domu z dziećmi, na wypadek gdyby jej synowa jakimś cudem jednak wróciła. Harry z grupką aurorów mieli przeczesywać okolicę w pobliżu Ministerstwa, a Ginny i Angelina postanowiły zacząć od kawiarni, o której pani Potter tyle słyszała od przyjaciółki. Wybór tych ostatnich okazał się strzałem w dziesiątkę.
 -Więc o której wyszli? – ponowiła pytanie czarnoskóra kobieta. Przepytywały kelnera od dobrych kilku minut i z bijącym sercem starały się uporządkować fakty.
- Zdaje mi się, że koło osiemnastej, ale głowy nie dam. Strasznie dużo mieliśmy roboty. Wie pani, dzikie tłumy, co ja bym się tam oglądał za jedną babeczką, szczególnie jeśli siedziała z facetem.
- Właśnie, a ten mężczyzna? Zna go pan? To ten sam, z którym się tu spotykała? – wtrąciła Ginny.
- No tak, byli stałymi klientami. Ale on to taki raczej nieprzyjemny był. Znaczy… no przy tej kobitce to taki dość. Kłaniał się, krzesło odsuwał i takie tam, ale generalnie to coś mi się nie widział. Jak na nią czekał to ani be a ni me, mrukliwy jakiś i nieuprzejmy. No, cholera, nawet nie umiał za kawę podziękować jak się mu przyniosło. A o napiwku to nie wspomnę!
- Dobrze, dobrze. Wie pan, jak się nazywa? – spytała Angelina.
- Albo dokąd poszli? Może usłyszał pan coś, kiedy wychodzili? – drążyła Ginny.
- Wypraszam sobie! Insynuować, że ja podsłuchuję? Jeśli przyszły tu panie żeby mnie obrażać… - kelner zadarł głowę w drugą  stronę z urażoną miną.
- Ależ absolutnie nie miałyśmy takiego zamiaru! Sądziłam, że może niechcący coś dotarło do pana uszu, kiedy akurat podawał pan zamówienie – sprostowała rudowłosa, uśmiechając się czarująco i jednocześnie przesuwając po blacie galeona.
- Cóż, skoro tak… - mężczyzna zerknął kątem oka na monetę i spoglądając gdzieś w dal wsunął pieniądz do kieszeni. – Mogło mi się zdawać, ale ten Garet wspomniał coś o jakimś parku. Nic więcej nie słyszałem.
- Dziękujemy panu za pomoc! – zawołała jeszcze Angelina, kiedy Ginny ciągnęła ją w stronę wyjścia.
            Od kilku dni Hermiona nie zmrużyła oka. Nie jadła, nie piła, nie spała. Garet wychodził codziennie na parę godzin, a kiedy wracał, powtarzał swoje okrutne tortury. Wycieńczona zakładniczka nie miała już siły nawet walczyć. Leżała nieruchoma i patrzyła w sufit, jak w letargu.
- Wiesz, spodobało mi się. Chyba zostawię cię sobie na zawsze – sapnął Garet między jednym a drugim pchnięciem. – Tylko ta pozycja trochę mi się nudzi. Uwolniłbym cię, żebyś mogła przejąć inicjatywę, ale trochę nie do twarzy mi z siniakami – dorzucił, stukając palcem w ślad, który kilka dni temu pozostawiła stopa kobiety na jego klatce piersiowej. Nie doczekawszy się  żadnej reakcji, powrócił do poprzedniego zajęcia, z każdym ruchem zadając drobnemu ciału kobiety coraz większy ból.
- Kto by pomyślał? Taka cnotliwa, a tu proszę. Ciekawe czy Weasley wiedział, że jego żona jest dziwką – do uśpionej świadomości Hermiony wdarł się kobiecy głos. Wciąż lekko otumaniona, poruszyła się by odnaleźć jego właścicielkę. W drzwiach pomieszczenia stała wysoka, smukła postać, a jej twarz wydała się byłej Gryfonce znajoma. Wysiliła wzrok, a nowoprzybyła postąpiła kilka kroków do przodu.
- Och, błagam, Astorio, nie teraz! – westchnął teatralnie Garet, nie przerywając swojej czynności.
- Widzę, że świetnie się bawisz, ale mógłbyś przestać kiedy ze mną rozmawiasz. To odrażające. – Kobieta zwracała się do bruneta, ale wpatrywała się w Hermionę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Astorio, mogłabyś wrócić za parę minut? – oddech mężczyzny przyspieszał.
- Natychmiast ją wypuść. Nie chcę jej tu widzieć – warknęła i odwróciła się w stronę wyjścia. – Czekam w salonie – rzuciła przez ramię, opuszczając pokój. Trzaśniecie drzwi zlało się z pełnym satysfakcji westchnięciem spełnionego mężczyzny.
Słońce, ku ogromnej uldze mieszkańców Londynu, chyliło się już ku zachodowi. Jego czerwona poświata nadawała specyficznego uroku miastu, przedzierając się między starymi i nowoczesnymi budynkami, które wspaniale ze sobą kontrastowały.
Dojrzała kobieta o zmęczonej twarzy kierowała się w stronę starego, zapomnianego parku. W lewej dłoni ściskała cieżką torbę z zakupami, zaś w prawej wielką skórzaną walizkę. Tuż za nią wolno kroczył młody chłopak. Ręce schowane miał w kieszeniach jeansów. Podwinięte rękawy koszuli i niedopięte guziki wskazywały na swobodny styl bycia mężczyzny. Jego głowa była opuszczona. Prawdopodobnie patrzył na swoje eleganckie buty z najnowszej kolekcji słynnego projektanta. Ciemna grzywka opadała mu w nieładzie na czoło, na którym widoczna była pionowa zmarszczka. Najwyraźniej głęboko nad czymś myślał. W pewnej chwili kobieta, której twarz w świetle zachodzącego słońca była jeszcze bledsza niż zwykle, zatrzymała się gwałtownie, a torby wypadły z jej rąk. Zasłoniła rozdziawione usta dłonią i niemo przywołała do siebie syna. Ten niechętnie podniósł wzrok ze swoich butów i zbliżył się do matki. Podążył wzrokiem w kierunku wskazanym przez kobietę i zamarł.
- Dzwoń po pogotowie – szepnęła kobieta i ruszyła w kierunku nagiego ciała skulonego w cieniu drzew.
            Na zewnątrz nadal panował mrok, jednakże bystrzejsze oczy mogły wyłapać jasną poświatę na horyzoncie. Wkrótce zacznie świtać. Światło znowu ogarnie Ziemię i przytuli do siebie jak małe dziecko. Ucałuje w czoło i ciepłym promyczkiem pogłaska policzki, wywołując uśmiech na ludzkich obliczach. Niestety, zanim to nastąpi trzeba pokonać ciemną, nieprzeniknioną noc, która pochłania w całości; która daje ukojenie poprzez sen, ale też napawa przerażeniem i grozą. Najciemniejsza noc jest przed świtem. Jakże prawdziwe są te słowa! Zanim doczekasz się utęsknionego światła, upragnionego szczęścia, czeka cię ciężka próba. Ciemność otuli cię swoim płaszczem, ukryje pod swoimi skrzydłami. Będzie chciała tobą zawładnąć, okryć twój umysł. Jeśli się jej wystraszysz i zapalisz światło, nie zobaczysz wschodzącego słońca. Jeżeli jednak pokonasz ją i nie pozwolisz się otumanić, zobaczysz coś, co niewielu oglądało. Ujrzysz budzące się słońce, które stopniowo wedrze się do twojej duszy i tchnie w ciebie nadzieję. To właśnie nagroda za odwagę, za upór i cierpliwość.
Hermiona przyzwyczajona była do budzenia się równo z brzaskiem poranka. Jak na przykładną żonę przystało, codziennie przygotowywała mężowi śniadanie, prasowało ubranie, budziła go do pracy, sprzątała mieszkanie i odprowadzała syna do mugolskiego przedszkola, a na końcu, w pośpiechu i pod presją zajmowała się sobą. Mimo to, zawsze była pozytywnie nastawiona do życia. Nie narzekała, gdyż przekonana była, że mogło być znacznie gorzej. Dziękowała Bogu za zdrowe dzieci, za dobrą pracę i wspaniałych przyjaciół. Była pewna, że to wschodzące słońce tak na nią działa. W pewnej chwili była Gryfonka zorientowała się, że nadal pogrążona jest we śnie, a zapewne jest już pora, by wstać i przygotować śniadanie. Poruszyła się nieznacznie, a jej powieki zadrżały, jednak nie otworzyła ich. Całe ciało paliło i piekło, ale skąd wziął się ten ból? Wróciła myślami do wydarzeń poprzedniego wieczoru. Garet. Astoria. Park. Ale co działo się z nią teraz? Gdzie była? Umarła? Wzięła głęboki wdech, choć ból rozsadzał jej płuca. W nozdrza uderzył ją doskonale znany zapach terpentyny i środków dezynfekujących. Woń odkażaczy towarzyszyła jej od dziecka, była przecież córką dentystów.
- Budzi się – usłyszała podniecony szept gdzieś w pobliżu.
- Pójdę po doktora – drugi, równie cichy głos zadrżał w powietrzu.
- Spokojnie, kochanie, już wszystko dobrze. Jesteśmy przy Tobie – Czuły, ciepły dźwięk. Tak miły dla uszu. Wciąż przestraszona, Hermiona odważyła się uchylić powieki. Światło oślepiło ją jednak i natychmiast je zamknęła. Spróbowała jeszcze raz. Zamrugała kilka razy, a kiedy obraz się wyostrzył, nieśmiały uśmiech wpłynął na twarz kobiety.
- Ginny… - wychrypiała, jakby nieswoim głosem.
- Ciii… cichutko, kochana. Nic nie mów. Ja wszystko wiem. Wszystko wiem. – Rudowłosa przyłożyła do ust wychudzoną dłoń przyjaciółki i pozwoliła popłynąć łzom. Hermiona znów była bezpieczna.

Obserwatorzy