poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział czwarty. Raz na wozie, raz pod wozem.


Każdemu z nas czasem przydarza się coś, co wywraca nasze życie do góry nogami. Czasem jest to splot wielu zdarzeń, cały proces, a czasami wystarczy jedna chwila żeby cały świat stanął na głowie. Zdarza się też, że dopiero z perspektywy czasu uświadamiamy sobie, jaki wpływ na nas miały przypadkowe sytuacje. Bez względu na to, co nam się przytrafi, nic już potem nie jest takie samo. Hermiona miała wrażenie, że od pierwszego września jej życie nieustannie wiruje, a ona sama niczym pływak w butelce jest raz na powierzchni, a raz głęboko pod wodą.
W pomieszczeniu rozległo się ciche pyknięcie. Ruda szybko wsunęła kartkę do kieszeni spodni i wstała, by przywitać się z przyjaciółką.
- Nie mogłam dziś wypłacić pieniędzy – zaczęła Hermiona, nawet nie witając się z Ginny. -  Powiedzieli mi, że moja skrytka jest całkiem pusta! Rozumiesz coś z tego? Jeszcze wczoraj było tam ponad siedem tysięcy galeonów! Przecież tyle pieniędzy, nie mogło ot tak zniknąć! To nasze życiowe oszczędności! - kobieta była zrozpaczona. Opadła na krzesło stojace przy kuchennym stole i podparła głowę na ręce. Ginny spojrzała ze współczuciem na przyjaciółkę i bezgłośne dała znak Hugonowi, żeby poszedł do siebie. Mały natychmiast posłuchał.
- Spokojnie, kochana, spokojnie. – Pani Potter nie miała pojęcia jak wyjśnić całą tę sprawę swojej szwagierce. Postanowiła wyznać jej prawdę bez zbędnego lania wody. Wzięła głęboki oddech i cicho wyrzuciła z siebie jedno zdanie. - Ja wiem co się stało z tymi pieniędzmi. – Hermiona natychmiast podniosła wzrok na rozmówczynię, ta jednak nie patrzyła jej w oczy. Nie umiała. Między kobietami na dłuższą chwilę zapadło milczenie. Ginny nie była w stanie przerwać ciszy, a Hermiona nie chciała poganiać przyjaciółki. Po kilku minutach żona Harry’ego wreszcie się odezwała. Jej głos był cichy, drżący od gniewu albo z nerwów. Sama nie wiem.
-  Ron był tutaj, zostawił Hugonowi liścik do Ciebie. – Młodsza z kobiet sięgnęła do kieszeni spodni. – Ale przemyśl czy na pewno chcesz to czytać – dodała, przesuwając po blacie zmiętą karteczkę w stronę Hermiony. Ta nie zastanawiała się ani sekundy. Zacisnęła usta w wąską linię i bez wahania podniosła kawałek papieru. Lata spędzone na poprawianiu wypracowań rudzielca nauczyły ją błyskawicznie rozszyfrowywać jego niechlujne bazgroły. A szkoda, bo chyba wolałaby nie widzieć tych słów.

Eve jest w ciąży. Zrozum, jej ojciec nie może się o niczym dowiedzieć, to byłby mój koniec. Wziąłem pieniądze z naszej skrytki, musimy usunąć dziecko w mugolskim szpitalu, tak żeby nikt nic nie wiedział. Naprawdę jest mi przykro.

Zgniotła wiadomość w ręce i podniosła wzrok na przyjaciółkę. Ginny przyglądała jej się badawczo, nerwowo przygryzając dolną wargę.
- Hermiono, ja…
- Nic nie mów, Ginn – weszła jej w słowo brunetka. – Nie warto. Dziś dostałam papiery, sfinalizowaliśmy rozwód. To koniec. – „Tak po prostu”, dodała w myślach. Zanurzyła się, opadając niemal na dno butelki.
Hermiona i Hugo od dwóch dni mieszkali w Dolinie Godryka. Po całym tym zajściu z listem od Rona, pani Potter nie wyobrażała sobie, żeby mogło być inaczej. Złożyła Hermionie propozycję nie do odrzucenia i już kilka godzin później pomagała przyjaciółce rozlokować się w sypialni gościnnej. Hugo przystał na przeprowadzkę z godnym pozazdroszczenia entuzjazmem i nie zadawał zbędnych pytań, za co mama była mu niewyobrażalnie wdzięczna. Rose, starsza siostra Hugo,  nadal nie wiedziała nic o tym co działo się w jej domu. Hermiona wolała, by tak na razie zostało. Nie chciała martwić małej i odciągać jej od nauki.
- Wiecie co? - brunetka odezwała się nagle przerywając ciszę. Siedziała razem z państwem Potter w ich salonie przed kominkiem. Od dłuższej chwili każde z nich było pochłonięte własnymi myślami, jednakże teraz wpatrywali się w swoją lokatorkę z zaciekawieniem.
- Chyba wybiorę się jutro na Pokątną. Chciałabym wysłać jakiś drobiazg Rosie, bo dawno nic nie dostała. Wezmę też pożyczkę w Gringott'cie...
- Absolutnie nieprzerwał jej Harry. - Żadnej pożyczki. Już przesłałem ci pieniądze. W twojej skrytce jest na razie pięćdziesiąt galeonów, ale lepszy rydz niż nic, prawda?
- Co to znaczy: „lepszy rydz niż nic”? – wtrąciła jego żona marszcząc czoło.
- To takie mugolskie przysłowie – wyjaśniła szybko Hermiona i odwróciła się do Harry'ego. - Ja nie mogę przyjąć tych pieniędzy.
- Ależ możesz! To po prostu zaliczka na poczet wypłaty. Rozmawiałem z twoim szefem. Nie miał absolutnie nic przeciwko.
- Chyba nie powiedziałeś mu... – brunetka zrobiła przerażoną minę.
- Nie, oczywiście, że nie. Powiedziałem, że chcesz kupić sobie nową sukienkę. Twój mąż zauważyłby brak pieniędzy i się domyślił, a to ma być niespodzianka. On tylko się zaśmiał i podpisał zgodę na wydanie pieniędzy. - Harry puścił oczko do przyjaciółki. Ta uśmiechnęła się krzywo i podziękowała mu, po czym życzyła przyjaciołom dobrej nocy i przywoławszy do siebie syna, poczochrała mu rude włosy.
- Najwyższa pora się wykąpać, łobuziaku mały – szepnęła do ucha chłopcu, który natychmiast zrobił wielkie oczy i z piskiem rzucił się do schodów.
- Jestem najbrudniejszym chłopczykiem świata, nigdy się nie wykąpię, nigdy! – krzyknął malec wesoło, wciąż biegnąc do góry.
- Jak cię już złapie, to za karę będziesz mył zęby dwa razy dłużej! – zawołała za nim Hermiona i zaśmiała się szczerze – po raz pierwszy od wielu dni. Znów była na powierzchni.
            Tego samego wieczoru ktoś jeszcze planował poranne zakupy. Mężczyzna leżał w łóżku na wznak, z dłońmi zaplecionymi pod głową. Oddychał bardzo spokojnie, wpatrywał się w sufit i rozmyślał nad prezentem urodzinowym dla swojego syna. Co prawda do końca października zostało jeszcze mnóstwo czasu, ale bardzo chciał, żeby to było coś wyjątkowego. Z roku na rok podnosił sobie poprzeczkę i z roku na rok coraz bardziej się głowił. Postanowił, że jutro wybierze się na Pokątną, żeby zrobić wstępne rozeznanie. Zasnął, mając przed oczami twarz jedynego dziecka.
       Nazajutrz Hermiona wstała w wyśmienitym nastroju. Myśl o wyrwaniu się z (nieswoich) czterech ścian napawała ją optymizmem. Po porannej toalecie, dopilnowaniu żeby Hugo nie zjadł całej pasty do zębów, magicznym unieruchomieniu go, żeby móc wyczyścić mu uszy, założeniu mu koszulki, spodenek i jednej skarpetki udało im się wreszcie zejść na śniadanie. Tu nastapiła oczywiście fala kolejnych katastrof: Hugo oblał Harry’ego sokiem z (o zgrozo!) czarnej porzeczki, Harry podrywając się potrącił stół, stojące na stole szklanki z kakaem oczywiście się przewróciły, zalewając tym samym pół kuchni, Ginny poślizgnęła się, próbując dosięgnąć swojej różdżki, a upadając na ziemię przygniotła leżącą już na niej Hermionę. Kiedy dorośli wspólnymi siłami podnieśli się do pionu, do ich uszu dotarł dziecięcy śmiech. Zgodnie spojrzeli najpierw po sobie, a nastepnie w miejsce, z którego dochodził dźwięk. Oto pod stołem, w ogromnej kałuży soku i kakao pluskali się Lily i Hugo. Koniec świata. Dwadzieścia minut i wiele zaklęć czyszczących później Hermiona,  Hugo i Lily byli gotowi do wyjścia. Brunetka wrzuciła jeszcze różdżkę do torebki (przy tym szatańskim dziecku nigdy nic nie wiadomo), narzuciła na biały top granatowy sweterek do połowy uda, podciągnęła spadające jeansy i wsunęła stopy w pierwsze z brzegu tenisówki. Jej fryzura również pozostawiała wiele do życzenia.
- Ginn, my idziemy! – krzyknęła jeszcze od drzwi. Wywołana kobieta wystawiła głowę z kuchni. Spojrzała na Hermionę krytycznym wzrokiem i już otwierała usta żeby skomentować jej wygląd, jednak w ostatniej chwili zrezygnowała z tego pomysłu. Pokręciła tylko głową z dezaprobatą i życzyła szwagierce i bratankowi miłego dnia, a córce poleciła słuchać ciotki.
Po kilku sekundach stali już na Pokątnej. Najpierw weszli do Esów i Floresów. Brunetka kupiła dwie książki i „Proroka Codziennego”. Potterowie  nie prenumerowali te gazety uważając za szmatławiec. Hermiona w pewnym sensie podzielała ich zdanie, ale było to jedyne źródło informacji z magicznego świata. Po księgarni udali się do „Magicznych Dowcipów Weasley'ów”. Kiedy tylko George zobaczył Hermionę, natychmiast się przy niej zmaterializował.
- Kogóż to przywiało w moje skromne progi?! Toż to moja najpiękniejsza bratowa z uroczym bratankiem i rozkoszną siostrzenicą!
- Oh, George, nie przesadzaj. Mów lepiej co tam słychać? – zganiła go brunetka, czerwieniąc się lekko. On to zawsze wiedział jak przyprawić ją o rumieniec.
- A, jakoś leci. Na brak klientów narzekać nie mogę, na zdrowie też nie, no to narzekam na swoje lenistwo. Ostatnio nie wymyśliłem żadnego nowego produktu! Od trzech dni – nic!
- Od trzech dni? – Hermiona roześmiała się – Może to kryzys wieku średniego?
- Kryzys wieku średniego? Droga bratowo jesteś genialna! – George rzucił się na kobietę i złożył soczystego całusa na jej policzku. Ta wytarła twarz rękawem i spojrzała z udawanym przerażeniem na rudzielca.
- Ty weź lepiej zajmij się klientami, bo kolejka zbliża się do drzwi – zauważyła z podziwem.
- Masz rację. Co tam znalazłeś, największy psotniku swojego pokolenia? – zagaił George sześciolatka. Mały stał przy jakieś półce i uporczywie wpychał paluszki do klatki, w której znajdowały się zwierzęce miniaturki: panda, słoń, lew i żyrafa.
- One żyją?! – Hermiona wydała z siebie zduszony okrzyk, kiedy jedno ze zwierząt podeszło do ściany klatki i zaczęło obwąchiwać palec Hugona.
- Owszem – właściciel sklepu nie krył dumy. – To prawdziwe zwierzęta, tylko zminiaturyzowane. Wybierzcie coś dla siebie – zwrócił się do dzieci. – Stawia wujek w kryzysie – dodał, puszczając oczko do Hermiony.
- Biorę pandę! - krzyknął szybko chłopiec i  natychmiast zaczął mocować się z klatką, jakby w obawie, że mama może się rozmyślić. Brunetka pokręciła głową, ale nie mogła zamaskować szerokiego uśmiechu. Tych dwoje naprawdę było siebie wartych.
Chwilę później szli już ulicą Pokątną z naręczem zakupów i małymi zwierzątkami, którym Hermiona wciąż przyglądała się nieufnie. Coś, co pochodziło od Georga nie mogło być bezpieczne, a już na pewno nie w rękach Hugona.
Zbliżało się południe. Słońce prażyło niemiłosiernie, jego jasne promienie przebijały się przez korony drzew i oślepiały spieszących się ludzi. Tłum pędził w sobie tylko znanych kierunkach. Nie było żadnego wiatru, który mógłby ochłodzić rozgrzane ciała. Kto tylko mógł, przemykał w cieniu budynków jak złodziej nocą. Inni uciekali do klimatyzowanych budynków, jeszcze inni chowali się pod parasolami.
- Mamo, ja już dalej nie idę, gorąco mi! – sześciolatek marudził tak już od kilku minut, ale tym razem faktycznie zatrzymał się na środku chodnika.
- Hugo, kochanie, wytrzymaj jeszcze chwilkę. Muszę zajrzeć do Madame Malkin. Obiecuję, że potem wrócimy! – Hermiona starała się udobruchać synka. – Słuchaj, Rosie ma niedługo urodziny, na pewno ucieszy się z nowej szaty.  A może i tobie znajdziemy coś ładnego? – brunetka uciekła się do przekupstwa.
- Niech będzie – burknął malec i niechętnie poczłapał za rodzicielka. Po chwili jakby coś mu się przypomniało, szepnął słówko do Lily i znów przystanął.  – Mamo? A pamiętasz jak obiecałaś nam, że pójdziemy na lody? – zapytał z przebiegłym uśmieszkiem. Hermionie nie pozstało więc nic innego jak obiecać małemu szantażyście porcję pysznych lodów. Kiedy weszli do saloniku Madame Malkin, zastali tam całe tłumy klientów. To zaskakujące, biorąc pod uwagę że była połowa września. Widząc, że właścicielka jest zajęta, brunetka postanowiła rozejrzeć się na własną rękę.
- Nigdzie nie odchodź! – uprzedziła syna, ale nie ufając mu ani trochę, chwyciła chłopca za rękę. Sklep kilkukrotnie zwiększył swoje rozmiary od czasu, kiedy była tu po raz pierwszy. Skręcili do działu dziecięcego.
- Mamo, to ten pan od cukierków! – usłyszała podniecony szept malucha.
- Jaki pan od cukierków, Hugo? – zapytała kobieta marszcząc czoło.
- Ten! - Brunetka podążyła wzrokiem za palcem chłopca, który wskazywał na część z szatami dla chłopców.
- Hugo, o kim ty… - Niestety nie dane było jej dokończyć pytania, bo jej syn wyrywał się i popędził w kierunku skrytego za wieszakami mężczyzny. Dopiero wtedy Hermiona dostrzegła wysokiego blondyna w białej koszuli i jasnych jeansach. Przełknęła z trudem ślinę i w myślach przeklęła pomysł odwiedzienia tego miejsca.
- Hugo, tyle razy cię prosiłam, żebyś mi nie uciekał – zganiła syna, kiedy znalazła się na tyle blisko by mógł ją usłyszeć.
- Mama ma rację – przytaknął mężczyzna, nie odrywając wzroku od dziecka, które teraz wisiało uwieszonego na jego udzie.
- No ale ja nie uciekłem, tylko się chciałem przywitać! – wytłumaczył szybko malec i dodał – Idziemy na lody, idziesz z nami?
- Hugo, nie mów do pana na „ty” – upomniała syna Hermiona, a jej policzki lekko się zaróżowiły.
- Nie, w porządku, Gr… Weasley.
- Granger – wtrąciła cicho brunetka. Malfoy uniósł brwi i przekrzywił lekko głowę. Nic z tego nie rozumiał. Ta kobieta raz poprawia go tak, raz tak. Bardzo był ciekaw o co chodzi  i chętnie by o wszystko zaraz wypytał, ale coś mówiło mi, że teraz i tak nic z niej nie wyciągnie. Nie szkodzi, prędzej czy później i tak się dowie.
- Jestem Draco –  mężczyzna kucnął przed chłopcem i wyciągnął rękę.
- A ja Hugo – sześciolatek podał blondynowi dłoń i uśmiechnął się szeroko, ukazując swoje niekompletne uzębienie. – To idziesz? Chodź, proszę! Ileż można wytrzymać sam na sam z babami… - dorzucił konspiracyjnym tonem, przewracając jednocześnie oczami. Blondyn zaśmiał się i przeniósł wzrok na Gryfonkę. Nie patrzyła na niego. Swoją drogą to ciekawe, że po tylu latach tak bardzo zmieniło się jej podejście do Ślizgona. Dawniej spoglądała na niego wyzywająco, buntowniczo, a teraz całkiem unika jego wzroku. Zastanawiające.
- Bardzo dziękuję za zaproszenie, ale nie chciałbym wam przeszkadzać we wspólnym spędzeniu popołudnia – odparł kurtuazyjnie Malfoy.
- Nie będziesz przeszkadzał! – gorliwie zapewnił mały chłopiec i nie czekając na nic, pociągnął  blondyna do wyjścia.
- Wygląda na to, że nikt cię nie pyta o zdanie – zażartowała nieśmiało Hermiona i chwytając małą Lily za rękę, podążyła w kierunku drzwi. Dziwnie. Bardzo dziwnie.
       Słońce nadal prażyło, nie zważając na wyraźne protesty mieszkańców Londynu. Kobiety wachlowały się gazetami i podciągały wyżej i tak już bardzo krótkie spódniczki. Mężczyźni odklejali przepocone koszulki od pleców. W cieniu nie można było znaleźć żadnego wolnego miejsca. W dusznych, zatłoczonych autobusach czuło się jak w śmierdzącej saunie. Przydrożne kawiarnie i kafejki przeżywały prawdziwe oblężenie.
           Draco szedł nasłonecznionym chodnikiem pomiędzy dwojgiem dzieci, trzymając je za ręce. Za nimi dreptała była Gryfonka. Jej oczy powiększyły się do rozmiaru spodków, usta miała rozdziawione, a na twarzy malowało się niedowierzanie. Pomijając to, dla przeciętnych Londyńczyków wyglądali jak zwykła rodzina.
- Daleko jeszcze? – zapytał rudowłosy chłopiec, unosząc głowę do góry i spoglądając na mężczyznę.
- Jeszcze kawałek – odpowiedział ten, uśmiechając się do malucha.
- Ale czemu musimy iść tak daleko? Minęliśmy już kilka lodziarni. - Chłopczyk nie dawał za wygraną.
- Bo to jest specjalne miejsce. Tam są najlepsze lody w Londynie – wytłumaczył spokojnie.
Dalszą drogę pokonali w milczeniu. Kiedy znaleźli się w jakiejś starej, urokliwej uliczce, Draco pchnął skrzypiące, drewniane drzwi i gestem zaprosił ich do środka. Gdy Hermiona go mijała, zatrzymała się i przyjrzała mu się badawczo, spod przymrużonych powiek. Blondyn odwzajemnił zaciekawione spojrzenie. Po kilkudziesięciu sekundach kobieta otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak tylko spuściła wzrok i szybko weszła do środka. Usiadła przy stoliku, który wcześniej zajęły już dzieci. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było przytulne, ale nie ciasne. Ściany obłożone były starą, wyblakłą tapetą imitującą cegły. Na podłodze znajdowały się przeżarte przez korniki, ciemne deski. Na okrągłych stolikach ustawione były w wazonach herbaciane róże. Za ladą z dębowego drewna stał szczupły, przygarbiony staruszek o miłej twarzy. Kiedy Hermiona zorientowała się, że mężczyzna również jej się przypatruje, uśmiechnęła się do niego i przeniosła zawstydzony wzrok na blat przed sobą. Dopiero teraz zauważyła, że jej towarzysz już zajął miejsce naprzeciwko niej.
- Niesamowite miejsce – rzucił Draco gdzieś w przestrzeń.
- Prawda. Skąd je znasz? – zapytała. Próbowała, ale nie mogła powstrzymać swojej ciekawości. No bo jakim cudem czystokrwisty czarodziej zna to miejsce, a ona, która się tu wychowała, nie? Draco uniósł nieznacznie lewy kącik ust.
- Trafiłem tu kiedyś przypadkiem, podczas jednego ze spacerów – odpowiedział niedbale.
- A – wymsknęło się Hermionie niezbyt elokwentnie. Zaczęła zastanawiać się nad niezręcznością sytuacji, w której się znalazła, kiedy dostrzegła głupawy uśmieszek na twarzy Malfoya. Szybko przywołała swoją mimikę do porządku i odchrząknęła.
- To co? Tu jest menu, wybierzcie na co macie ochotę – usłyszała niski głos blondyna. Podał maluchom zafoliowane kartki papieru kredowego i taką samą kartę położył przed nią. Nie mogła jednak skupić się na nazwach kolorowych deserów. Czuła się jak w pułapce. Chciała się rozejrzeć, żeby sprawdzić czy przypadkiem nie obserwuje ich ktoś znajomy. Spaliłaby się ze wstydu. Z drugiej strony przecież nie robi nic złego, Malfoyów przed laty oczyszczono z zarzutów, nawet przysłużyli się po wojnie w wyłapywaniu śmierciożerców. Mimo wszystko nie czuła się zbyt swobodnie w jego towarzystwie, to zrozumiałe.
- Coś tak odpłynęła, Granger? – z zamyślenia wyrwał ją ten głos.
- J-ja? Zastanawiam się czy mamy jakieś wspólne tematy – wymyśliła na poczekaniu. Stwierdziła, że nie będzie kulić się przed tym mężczyzną. Zawsze stawiała mu czoła, więc niby czemu teraz miałaby się go bać? Spojrzała mu prosto w oczy. Z wiekiem stały się chyba jeszcze bardziej przezroczyste – o ile to w ogóle możliwe. Draco przekrzywił głowę i uśmiechnął się w ten swój wkurzający sposób.
- To się pewnie zaraz okaże – odparł beztrosko. – Chyba jeszcze nigdy tego nie sprawdzaliśmy.
- Jakoś nie było okazji – rzuciła kąśliwie Hermiona. Chciała jeszcze wspomnieć coś o tym, jak Malfoy obrażał ją lata temu, ale w porę ugryzła się w język. Spojrzała na dzieci. Mężczyzna również podążył wzrokiem w tym kierunku. Mała Lily była bardzo zajęta rozszyfrowywaniem menu. Miała zmarszczone czoło i przymrużone powieki, a jej usta poruszały się bezgłośnie. Hugo przysłuchiwał się z wyraźnym zaciekawieniem rozmowie dorosłych, jednakże gdy zobaczył, że odwracają głowy w jego kierunku, szybko spuścił oczy i z przesadną gorliwością zajął się czytaniem nazw z kartki. Draco i Hermiona ponownie spojrzeli na siebie. Mierzyli się tak chwilę bez słów.
To niesprawiedliwie, że czas obszedł się z nim tak łagodnie. Zmarszczki jedynie dodają mu powagi, krótki zarost podkreśla ostro zarysowaną szczękę. Ma ładny nos. Ciekawe czy to przez to, że mu go kiedyś złamałam – Hermiona uśmiechnęła się do swoich myśli. – Ale usta, usta to ma brzydkie. Za wąskie. Brzydkie. I uszy ma brzydkie. Ładną ma za to koszulę. Jakim cudem jest tak biała? Szkoda, że Ron nigdy nie nosił białych koszul. Lubię białe koszule. Fajnie podwinął te rękawy. Cholera, no dobra, niech już mu będzie. W ogóle fajnie się ubrał. Swoją drogą dziwne, że tak paraduje z odsłoniętymi przedramionami. Chwali się pewnie Mrocznym Znakiem, palant jeden. Jakby było czym. Niech no tylko obróci tę rękę, ciekawa jestem jak to teraz wygląda. O, kurde. – Jak na życzenie Draco odwrócił przedramię, odsłaniając wyblakły, zamazany nieco tatuaż. Hermiona spojrzała na twarz mężczyzny i ku swojemu przerażeniu stwierdziła, że przygląda on się jej z drwiącym uśmiechem.
O nie. On chyba nie czyta mi w myślach? Uśmiech Dracona rozciągnął się, ukazując równe zęby.
- Jesteś bezczelny – syknęła cicho i obrażona odwróciła wzrok. Poczuła palący wstyd i gniew jednocześnie. Obiecała sobie, że więcej się już do niego nie odezwie.
- Co dla państwa? – do jej (ładnych) uszu dotarło pytanie starszego pana, który nagle pojawił się przy ich stoliku.
- Lily? Co wybrałaś? – blondyn zwrócił się do dziewczynki.
- „Małpie harce”. Czy to jest dobre? – zapytała niepewnie.
- Lody bananowe, plasterki banana, na tym bita śmietana posypana płatkami czekolady. Wszystko polane czekoladowa polewą - wyrecytował mężczyzna z zachęcającym uśmiechem.
- To ja poproszę! – mała klasnęła w dłonie.
- A dla ciebie, Hugo? – Draco przeniósł wzrok na chłopca.
- Ja bym miał ochotę, na... „Czekoladową bombę”!
- Świetny wybór – pochwalił chłopca. – Granger?
- Poproszę „Kolory tęczy” – powiedziała z uśmiechem do staruszka, uporczywie ignorując Malfoya.
- Doskonała decyzja, doskonała! – wymruczał siwowłosy mężczyzna, zapisując zamówienie w swoim notesie i zwrócił się do blondyna.
- A co dla ciebie, Draco?
- To co zwykle – odpowiedział były Ślizgon i uśmiechnął się.
- Masz gust chłopcze! – pochwalił starzec i odszedł zrealizować zamówienie.
Draco przeniósł rozbawione spojrzenie na Hermionę. Starannie go ignorowała, obserwując z zainteresowaniem sąsiedni stolik.
- To które z was jest starsze? Lily czy Hugo? – blondyn postanowił zająć się rozmową z młodszym pokoleniem.
- Mamy tyle samo lat! – odpowiedziała dziewczynka z pełną buzią.
- Jesteście bliźniakami? – zdziwił się mężczyzna.
- Lily to moja przyrodnia siostra – pospieszył z wyjaśnieniem Hugo.
- Przyrodnia? – Draco zmarszczył brwi. Przebiegł w głowie drzewo genealogiczne Weasley’ów ale nic nie przychodziło mu do głowy.
- Lily jest córką Harry’ego i Ginny – mruknęła Hermiona, wciąż nie patrząc na blondyna.
- Ach tak.
Na chwilę znów nastała cisza, przerywana tylko mlaskaniem dzieciaków i stukaniem łyżeczek o szklane pucharki. Po chwili znów odezwał się Hugo, rozpoczynając swoją chaotyczną opowieść o malutkiej pandzie, o przedszkolankach, o porannym pływaniu w kakale i całej masie innych wybryków. Popołudnie upłynęło o dziwo w podejrzanie sympatycznej atmosferze i choć Hermiona wciąż boczyła się na Dracona, zdarzało im się jeszcze kilka razy wymienić ukradkowe spojrzenia. Gryfonka miała szczerą nadzieję, że jej wzrok wysyła mężczyźnie ostrzegawcze sygnały, jednak rozbawienie malujące się na jego twarzy zdradzało, że chyba nie jest zbyt przekonująca. Tonie? Czy się wznosi?
W tym samym czasie, pewna rudowłosa kobieta wpadła do jednego z gabinetów w Biurze Aurorów i nie zważając na zdziwienie łysego mężczyzny koło czterdziestki, zajęła miejsce naprzeciw niego. Usiadła w fotelu i jakby nigdy nic uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Co jest powodem pani... jakże niespodziewanej wizyty? - zapytał w końcu wąsaty urzędnik.
- Przyszłam panu pogratulować.
- P-pogratulować? - zająknął się mężczyzna. Był wyraźnie zaskoczony. Nie bardzo wiedział, czego chce od niego żona szefa całego Departamentu Aurorów.
- Oczywiście! To taka wspaniała wiadomość! Tak bardzo się cieszę! Mam nadzieję, że wkrótce odwiedzicie nas państwo wraz z Evą - ruda wstała i uścisnęła urzędnika przez biurko. Następnie położyła na nim małe różowe pudełeczko i skierowała się w stronę drzwi. - Och, to taka wspaniała wiadomość! – wzdychała wychodząc.
Mężczyzna uznał ją za niespełna rozumu. Nie miał pojęcia, skąd znała imię jego córki. Spojrzał na małe pudełeczko i oblizał się. Ciekawiło go co skrywa. Było idealnych rozmiarów by zmieścić puszystego pączka. Przysunął do siebie pojemnik i otworzył go. Jakież było jego zdziwienie gdy zobaczył wewnątrz... grzechotkę! Podniósł wzrok na drzwi, za którymi kilka minut wcześniej zniknęła rudowłosa postać.
- Wariatka - mruknął ponownie, tym razem z całą pewnością.
Gdy Hermiona, Hugo i Lily znaleźli się już w domu, brązowowłosa z niepokojem zauważyła, że jej przyjaciółka jest nieobecna. Rozpakowała zakupy i usiadła w kuchni, nerwowo wystukując paznokciami o blat jakiś rytm. Stojący w progu Hugo przyglądał się jej ze smutkiem. Niepokoiło go to, co się działo z jego matką. Choć w trakcie spotkania z wujkiem Draco – jak zaczął nazywać go w myślach – aura matki znów przybrała tajemniczy złoty kolor, to teraz na powrót stała się biała. Aura jego mamy zawsze była perłowa, ale kiedy działo się coś złego zaczynała migać jak zepsuty neon. Hugo strasznie się bał, że kiedyś poświata w końcu zgaśnie od tego mrugania. Spojrzał na mini-pandę, którą ściskał w lewej ręce i poklepał ją lekko po głowie.
- Widzisz, Pandziu? Mamusia jest smutna, a ja nie mogę nic zrobić. Sam nie dam rady... – szepnął malec tak cicho, żeby tylko zwierzątko go usłyszało. W pewnej chwili, ku  swojemu ogromnemu zaskoczeniu, usłyszał cichy głos, który wydawał się nie mieć właściciela.
- Nie ma rzeczy niemożliwych. Nigdy nie jesteś sam. Chłopiec otworzył szerzej oczy i cofnął się w głąb korytarza. Rozejrzał się nerwowo, a kiedy nikogo nie zobaczył, uniósł głowę w górę. Wszystkie postaci na obrazach spały.
- Tu jestem – usłyszał ponownie. – Spójrz na dół.
Malec z rosnącym strachem wykonał polecenie Głosu, jednak niczego nie zobaczył.
- Tutaj – powtórzył Głos. – W twojej ręce.
Hugo spojrzał na zwierzątko, które trzymał.
- Pandziu? To ty umiesz mówić? – zapytał podnieconym szeptem.
- Umiem. W końcu żyjemy w świecie czarów, gdzie wszystko jest możliwe. Zapamiętaj to sobie.
- To skoro wszystko jest możliwe, to da się zrobić tak, żeby mamusia się nie smuciła? – zapytał z nadzieją.
Pandzia uśmiechnęła się lekko i przemówiła cichym, kojącym głosem:
- Masz dobre serduszko, Hugo. Bardzo dobre... Owszem, da się zrobić coś, żeby mamusia nie była już smutna, ale nie zależy to od ciebie. Ty możesz ją wspierać, pomagać jej i wskazywać drogę, kiedy będzie tego potrzebowała.
- Ale jak to mogę zrobić?
- Twój wielki dar ci pomoże. Czy wokół mnie widzisz jakąś aurę?
- No tak. Jest zielona. Dlaczego? Nigdy nie widziałem zielonej aury. I skąd wiesz o moim darze?
- Mogę zaglądać do twoich wspomnień. Zobaczę wszystko, co pamiętasz, a nawet to, o istnieniu czego zapomniałeś. Moja aura nie należy do gamy kolorów, które widujesz na co dzień, bo nie jestem człowiekiem. Jest zielona, ponieważ będę się tobą opiekować, wspierać cię i pomagać. Rozumiesz? – zapytała Pandzia.
- R-rozumiem. Chyba... – dodał ciszej chłopiec.
- Hugo? – dobiegł ich głos matki. – Z kim rozmawiasz?
Chłopiec spojrzał na zwierzątko. Ono kiwnęło tylko głową.
- Z moją Pandzią – odpowiedział podekscytowany malec wchodząc do kuchni i kładąc zwierzaka na blacie stołu. Dopiero teraz widać było, jaki jest malutki. Miał zaledwie dziesięć centymetrów wzrostu. Zwierzak stanął na dwóch łapkach, podpierając się rękami i zadarł głowę do góry.
- Jestem Pandzia – przedstawił się miś. Hermiona znała Georga i uznała, że kompletnie nic jej już nie zdziwi, jednakże gadatliwość zwierzaka wydała jej się podejrzana. Była niemal pewna, że zaraz stanie się coś dużo dużo gorszego, coś w prawdziwym stylu Magicznych Dowcipów Weasley’ów. Przeniosła nieufny wzrok z syna na zwierzątko stojące na stole.
- Proszę się mnie nie bać. Jestem niegroźny - stwór wyciągnął przed siebie maleńką, puszystą łapkę.
Hermiona nadal nieco podejrzliwa chwyciła jego łapkę w dwa palce i lekko nią potrząsnęła.
- Więc... e... może być coś zjadł, Pandziu?
- Bardzo chętnie. Nie jadłem nic od rana! - Panda uśmiechnęła się radośnie i klapnęła na blat. Po chwili brunetka postawiła przed nim zakrętkę od butelki wypełnioną wodą i maleńki kawałek sałaty. Po zjedzonym posiłku, zwierzątko przeciągnęło się leniwie i rozejrzało dookoła zaspanymi oczkami.
- Chyba jest śpiący – szepnęła Hermiona, kładąc czarno-białego niedźwiadka na dłoni. – Musimy mu zrobić jakiś domek, nie sądzisz? - zapytała syna. Malec pokiwał głową ochoczo.
- Dobrze. Najpierw łóżeczko, bo Pandzia zasypia mi już na ręce. Jakie ma być?
- Hm... – chłopczyk przyłożył palec do policzka. – Może takie drewniane, z balda... baldamich... baldimach...  no wiesz z czym!
- Z baldachimem? - zaśmiała się kobieta. – Proszę bardzo. – Machnęła różdżką i na stole pojawiło się maleńkie łóżko z zielonym baldachimem i pościelą w kwiaty w tym samym kolorze. Hermiona położyła pandę na łóżku i przykryła kołderką. Nie minęło dwadzieścia sekund, jak usłyszeli cichuteńkie pochrapywanie. Zaśmiali się pod nosem i zabrali się do dalszej pracy. Po chwili, obok łóżeczka stał piękny miniaturowy domek, pięknie wyposażony w środku. Hermiona machnęła różdżką po raz ostatni i łóżeczko z pandą zniknęło, a odgłos chrapania przeniósł się do domku.
         Kolejne dni mijały bez większych wrażeń. Praca, przedszkole, praca, przedszkole, uspokajający list do Rose, znów praca i przedszkole. A potem nadszedł dziewiętnasty września. Dzień jak co dzień i gdyby nie kilka sów z życzeniami jeszcze przed śniadaniem, Hermiona prawdopodobnie zapomniałaby, że ma urodziny. W pracy czekały na nią kolejne miłe niespodzianki. Ktoś przysłał kwiaty, na biurku leżał stosik kartek i ze trzy bombonierki. Jej sekretarka również nie zapomniała. Cały ten natłok miłych zdarzeń wpłynął bardzo pozytywnie na tempo pracy Granger i już przed lunchem była odrobiona. Zdecydowała, że dziś wyjdzie wcześniej. Pożegnała się ze współpracownikami i w doskonałym humorze opuściła Ministerstwo. Kiedy dotarła do kawiarni, Garet już na nią czekał. Zajęła swoje miejsce i uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Wyglądasz dziś kwitnąco – powitał ją, taksując wzrokiem z góry na dół. Chyba jeszcze dotąd nie widział jej w sukience.
- Dziękuję ci. Przyjaciółka mnie namówiła, sama nigdy nie włożyłabym czegoś równie białego i bez nogawek – zaśmiała się. Reszta popołudnia upłynęła im bardzo miło. Gryfonka wciąż nie mogła się nadziwić, jak dobrze rozmawia jej się z tym mężczyzną. Dziś Ginny obiecała odebrać Hugona z przedszkola, więc Hermiona bez wahania zgodziła się na spacer z Garetem. Dzień wydawał się być niemal idealny, aż do chwili kiedy zaszło słońce. Wtedy coś jakby się zmieniło. Wraz ze zmierzchem, między nimi pojawiło się napięcie. Jakieś dziwne, nienaturalne. Zupełnie różne od tego, które towarzyszyło jej podczas widzeń z Krumem, pierwszych randek z Ronem czy nawet – o zgrozo – ostatniego spotkania z Malfoyem. To było coś innego, dotąd jej nieznanego. Poczuła się bardzo nieswojo.
- Wiesz, ja już chyba będę wracać – zaczęła w końcu, chcąc wyrwać się z tej niezręcznej sytuacji.
- Proszę, zostań jeszcze chwilę – poprosił Garet wręcz błagalnym tonem.
- Nie, wiesz, syn na mnie czeka, bliscy będą się martwić – Hermiona zatrzymała się. Nie patrzyła na niego.
- Nigdzie nie pójdziesz – mężczyzna chwycił ją gwałtownie za rękę. Stała jak spetryfikowana, nie była w stanie nawet drgnąć. Garet pochylił się nad przestraszona kobietą i wyszeptał prosto w jej usta słowa, które zdawały się paraliżować. – Teraz, pójdziemy do mnie.
Nie zdążyła się wyrwać, już niemal poczuła znajome szarpnięcie w okolicach pępka, jednak nagle do jej umysłu dotarł jeden przebłysk świadomości. Nadludzką siłą odepchnęła napastnika i dobyła różdżki. Mężczyzna był jednak silniejszy. Z wściekłością rzucił się na kobietę i sekundę później oboje rozpłynęli się w powietrzu. Bystrzejsze oko mogło dojrzeć jeszcze znikającą za zakrętem srebrną wydrę.
           Przystojny blondyn siedział w gabinecie na poddaszu swojej posiadłości i po raz setny obracał w dłoniach białą kopertę. Ten list przyszedł ponad dwa tygodnie temu, ale wciąż nie odważył się na niego odpisać. Godzinami wpatrywał się w dawno zapomniane pismo i zastanawiał się czego może chcieć od niego człowiek, z którym nie miał kontakt od wielu wielu lat. Wychylił duszkiem kolejną szklankę Ognistej, a kiedy tylko odstawił puste szkło na biurko, natychmiast podleciała butelka i uzupełniła kryształowe naczynie bursztynowym płynem. Przeczesał dłonią włosy. Zawsze to robił, kiedy się nad czymś zastanawiał. W końcu sięgnął po czysty pergamin i pióro. Naskrobał kilka słów i wręczył liścik sowie, cierpliwie siedzącej na parapecie. Potem długo jeszcze stał oparty o framugę okna i patrzył w dal, choć ptak szybko zniknął w ciemnościach. 

12 komentarzy:

  1. jestem zachwycona!
    życie dorosłe jest chyba najtrudniejsze do opisania, a Ty radzisz sobie świetnie. Język, styl, wątki, wszystko jest doskonałe. Z niecierpliwością czekam na rozwój akcji, choć mam swoje domysły ;) czekamy na kolejny rodział!
    mariakoy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po przeczytaniu Twojego komentarza zaczęłam szukać opcji "Lubię to" :) Za dużo Facebooka. Dziękuję za ciepłe słowa, strasznie się cieszę, że podoba Ci się to, co piszę! :)

      Usuń
  2. Ten rozdział ma w sobie coś takiego, że mogłabym go czytać godzinami. Twój styl pisania jest bardzo lekki i z każdym słowem coraz bardziej polubiłam tą historię.
    Ron zachował się okropnie szkoda mi Hermiony. Dobrze, że mieszka u Harry'ego i Ginny, chociaż mały Hugo robi niezłą rozpierduchę :D W ciągu paru minut tyle katastrof to dopiero wyczyn ;)
    Kto by się spodziewał, że na Pokątnej spotkają Draco? Hugo jest po prostu cudowny, a szczególnie ta jego bezpośredność względem dorosłych. Mówi co myśli i to mi się podoba najbardziej :)
    Wyprawa na lody - miód na moje serce! Wszystko w tym fragmencie było idealne: dzieci studiujące menu i podsłuchujące dorosłych, genialne przemyślenia Hermiony i bezczelne zachowanie Draco (ostatnie wielbię ponad wszystko)
    Pandzia wygrała ten rozdział :D Była taka słodka, że nawet teraz się uśmiecham :) Zgaduję, że razem z Hugo stworzą niezły team ;)
    Garet od początku wydawał mi się podejrzany. Mam nadzieję, że nie zrobi Hermionie nic złego!
    Oczywiście czekam na dalszy ciąg i życzę weny!
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis
    http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
    http://simply-irresistible-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście masz rację :D Pandzia i Hugo to takie połączenie, że nawet mnie przeraża! Przyznam też, że nie poznaje Draco w tej miłej odsłonie, coś mi tu śmierdzi! Okej, jest nadal bezczelnym sobą, ale jakimś takim... mało "malfojowskim", zdaje mi się że dopiero z czasem pokaże swoje prawdziwe ja :D
      Co tam jeszcze... a tak, Garet! Jak ja nie lubię dziada! Trochę boję się o Hermionę, ale wierzę że facet nie jest głupi i nie skrzywdzi jej (za bardzo :D).

      Usuń
  3. Uwielbiam twoje opowiadanie!
    MEGA oryginalne!
    Czekam na kolejny rozdział, który mam nadzieję pojawi się jak najszybciej!
    Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział! Podobał mi się fragment, gdzie Hermiona wraz z Draco i dziećmi są w lodziarni. Te ukradkowe spojrzenia i uśmiechy Malfoya są bardzo zastanawiające i już się nie mogę doczekać następnego rozdziału ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Piszę jeszcze raz, bo w trakcie pisania poprzedniego komentarza zamknęłam sobie kartę, więc może to, co napiszę teraz nie będzie już tak epickie, ale się postaram ;)
    Po pierwsze: nie wiem, czy już ci to wcześniej pisałam (jeśli tak to obiecuję, że to już ostatni raz), ale baaardzo podoba mi się twój styl pisania. Nie chodzi mi tu tylko o poprawność językową i ortograficzną, ale też o pewną dojrzałość w pisaniu. Jestem wymagająca i trudno mi znaleźć takie teksty (pewnie dlatego po przeczytaniu zaledwie czterech opowiadań zaczęłam pisać własne xp)
    Co do samego rozdziału: Ron...wrrr (swoją drogą dobrze, że Ginny odwiedziła ojca Eve). "Rodzinne" spotkanie naszych bohaterów było świetne, a na obraz Dracona idącego za rączkę z małymi urwisami dostałam rumieńców (chociaż równie dobrze mogło to być spowodowane wypitymi już dwoma kieliszkami wina... pewna nie jestem xp). Genialny moment, gdy Hermiona kontemplowała nad wyglądem Ślizgona... jak to było? "Ale usta, usta to ma brzydkie. Za wąskie. Brzydkie" A już prawdziwego zgona zaliczyłam, gdy się okazało, że Malfoy słyszał cały ten wywód ;D (osobiście mam słabość do facetów w czarnych koszulach). Na plus z pewnością jest to, że nie przedstawiłaś wyidealizowanego wyglądu Malfoya.
    Hugo jak zwykle uroczy. Coś mi się wydaję, że będzie miał duży udział w wyswataniu naszej dwójki (może panda pomoże?)
    No i końcówka! Błagam, nie zwlekaj z kolejnym rozdziałem (już oczekiwanie na ten wydawało się udręką). Garet.... od razu nie lubiłam gościa. Ciekawe do kogo Hermiona wysłała patronusa... Ginny? Draco? (nie, chyba byłoby zbyt wcześnie) Oby nie Ron. No i jeszcze kwestia tego, kto napisał do Dracona.
    Tyle w kwestii samego rozdziału. Mam tylko pytanie odnośnie całego opowiadania, bo czytałam, że było już kiedyś publikowane. Pisałaś do pewnego momentu i zaprzestałaś, a teraz publikujesz od początku i dopisujesz kolejne rozdziały? Czy może zostawiłaś ogólny zarys fabuły, a całe opowiadanie piszesz od nowa?
    Pozdrawiam i życzę weny (wracaj do nas jak najszybciej z nowym rozdziałem).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, czytałam ten komentarz dwa razy i nie wiem od czego zacząć! :D Okej, może po kolei:
      1. To na pewno wino! Albo wino i Draco. W sumie podoba mi się to połączenie jak tak teraz myślę :P
      2. Ja też kocham mężczyzn w czerni, ale tak sobie pomyślałam, że cholera skoro wszyscy wokół wciąż śmigają w krótkich spódniczkach i spodenkach i narzekają na upał, to ugotuje mi się chłopak w czerni!
      3. Hugo jest synonimem huraganu. Zwykle co nie dotknie to popsuje, ale może w tej jednej kwestii będzie inaczej, kto wie?
      4. Nie będę zdradzać niczego w sprawie dalszego rozwoju akcji, postaram się rozwiać wszystkie Twoje wątpliwości w kolejnym rozdziale (będzie mam nadzieję na czas, cholera strasznie zawalili mnie teraz na uczelni, w pracy też żadnej taryfy ulgowej :()
      5. Poprzednia publikacja z perspektywy czasu (jak to zwykle bywa) zupełnie mnie nie satysfakcjonuje, więc teraz wygląda to tak, że czytam tamte rozdziały, wyciągam z nich niektóre fragmenty, czasem kopiuje poprawiając je i uzupełniając, ale w dużej mierze piszę wszystko na świeżo. Koncept też mi się dosyć zmienił, bo zauważyłam w pierwszej wersji mnóstwo zbędnych wątków albo rozbieżności w fabule. Zresztą: aktualnie jesteśmy w dziewiątym rozdziale tej pierwszej publikacji, chociaż tutaj wyszedł dopiero czwarty, za to bardziej spójny i ze znaczącą przewagą istotnych wątków, a nie jakichś pobocznych które początkowo zginęły kilka postów dalej śmiercią naturalną :D

      Usuń
  6. Jestem, późno, ale jestem :D
    Kocham ten rozdział i tą historię ❤
    Rozdział świetny i prawdopodobnie musiałabym wkleić tutaj wszystkie fragmenty, które mi się podobały...
    Wstrząsnął mną ten fragment, w którym był list od Rona. Pierwsza moja myśl to "Potwór" i w tym opowiadaniu to określenie prawdopodobnie już mu zostanie.
    Lody były cudowne! Miałaś genialne pomysły na nazwanie ich. Szczególnie spodobały mi się "Małpie harce" :) I uważam, że Draco był chamski, kiedy wszedł do głowy Hermiony... Ale za to właśnie go uwielbiam, dlatego to mu idzie na podwójny plus!
    Też chciałabym mieć taką pandę </3 Chociaż znając mnie, to nawet jeśli by gadała, to i tak zapomniałabym ją nakarmić... :D
    Rozdział fajny, słodziusi... i nagle Garet! Nosz, już myślałam, że wejdę w ten ekran i go ochrzanię. Prawdopodobnie mam zbyt wybujałą wyobraźnię. Ale mam nadzieję, że Hermionie nic się nie stanie :)
    Ach, notka genialna i czekam na kolejną! :)
    Weny, weny, weny i... (Weny?) tym razem: czasu.
    Pozdrawiam serdecznie,
    Feltson

    OdpowiedzUsuń
  7. Na wstępie muszę przeprosić, że komentuję dopiero teraz, chociaż przeczytałam już wcześniej.

    Mówiłam już, że lubię tę historię? To, w jaki sposób kreujesz bohaterów?
    Szkoda mi tu Hermiony - Ron okazał się być jeszcze większym łajdakiem! Za to Ginny jest genialna! Wspaniale załatwiła swojego braciszka!
    Chcę po prostu więcej Twoich Hermiony i Draco! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj,
    Przeczytałam Twoje rozdziały od początku i chciałabym Cię pochwalić za duże pozytywne emocje, jakie u mnie wywołałaś. Mimo że nie przepadam za Dramione - bardzo mi się podobała Twoje opowiadanie. Akcja jest świetnie zbudowana, a dialogi dobrze opisane. Czytając jednym tchem, oderwałam się od rzeczywistości. Dzięki tobie przeniosłam się do innego świata. Dziękuję! Cieszę się, że tutaj trafiłam. Czekam na kolejny rozdział.
    Życzę dużo weny i zapraszam do mnie. Pojawiło się nowe opowiadanie o tematyce wojennej.
    www.opowiesci-sovbedlly.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej ho :)
    Znalazłam twój blog w Katalogu Granger i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to bardzo ciekawy pomysł na rozwinięcie tej historii. Bardzo zachęcił mnie opis twojego bloga, a rozdziały mnie nie zawiodły.
    Pochwalę Cię jeszcze raz za oryginalny pomysł. Na takie opowiadanie długo czekałam. Kiedyś sama nawet napisałam miniaturkę o podobnej tematyce, w której Draco i Hermiona spotykają się dziewiętnaście lat później, ale nigdy nie myślałam o tym, by napisać o tym pełną historię.
    Wracając do twojego bloga : Bardzo podoba mi się relacja, jaką powoli budujesz między Draconem a Hermioną. Po przeczytaniu pierwszego rozdziału miałam wrażenie, że kiedyś już między nimi coś było. A do tego dodałaś jeszcze pikanterii, opisując ich łączące się aurę. Nigdy jeszcze nie słyszałam o takim pomyśle i muszę przyznać, że bardzo przypadł mi do gustu.
    No a poza tym Hugo! Szczerze powiedziawszy, rzadko czytam opowiadania, w którym nasi bohaterowie mają dzieci, ale tutaj nie mogłam się powstrzymać i w dodatku polubiłam tego dzieciaka :D Najbardziej podobał mi się fragment, kiedy to Hugo narzekał na Hermionę, że zepsuła mu "randkę". Aż sama się do siebie uśmiechnęłam :D
    Czytając ten rozdział akurat, miałam ochotę Cię zabić za taką końcówkę. No bo jak to? Zostawić nas w takim momencie? Mam nadzieję, że następny rozdział szybko się ukaże :D
    A co do Rona, tak tylko jeszcze napomnę. Z jednej strony podoba mi się fakt, że przedstawiłaś go w ten sposób. Z drugiej jednak, mogę się założyć, że ten rudzielec jeszcze przyleci do Granger i będzie błagał ją o wybaczenie.
    Podsumowując, twoje opowiadanie bardzo przypadło mi do gustu i jestem spragniona kolejnych rozdziałów :)
    Informuj mnie na bieżąco o nowych rozdziałach a przy okazji zapraszam do siebie. Naprawdę bardzo ucieszyłabym się, gdybyś wyraziła swoją opinię. Tematyka również dramione.
    Pozdrawiam serdecznie i czekam niecierpliwie na następny rozdział <3
    http://slodki-listopad-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy